Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sie rozumipotwiedził mój towarzysz. No, gadaj, brachu, jaki to my pożytek przynosimy?
— Uczycie ludzi uwagi, zastanowienia, pilniejszego strzeżenia i większego poszanowania swego dobra. Gdyby nie wy, człowiek chodziłby w tłumie zamyślony i narażony byłby na przejechanie, podeptanie, lub inne niemniej ciężkie obrażenia. Zostawiałby mieszkanie otwarte, co mogłoby ujemnie oddziałać na moralność kobiet. Wreszcie, cały przemysł ślusarski, wielkie fabryki kas, zamków, ostrzegaczy — nie istniałyby wcale.
W tej chwili zatrzymaliśmy się w odległości kilkunastu kroków od posterunku policyjnego.
— Cóż? odprowadzi mnie pan dalej? — zagadnąłem go nagle.
Sie wi, że nie.
Spojrzał z żalem na moje palto, podejrzliwie zmierzył objętość moich kieszeni i rzekł napoły ze smutkiem, napoły z podziwem:
— Ej, cygan z ciebie brachu. Ale niech tam!
I znikł w cieniu odludnego zakątka.
A dla mnie jasnem się stało, że nawet łotr z pod najciemniejszej gwiazdy pragnie czuć się usprawiedliwionym ze swych najbardziej łotrowskich postępków, że usprawiedliwia się zawsze