Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nawet przypadkiem nie ja.
— Więc kto?
Wzruszenie ramion.
— Nie wiem.
Naprawdę nie wiem. Jeśli wiem nawet, też nie wiem. Mnie się tylko zdaje, że on. Zapewne się dowiem, jeśli spokojnie przepytać, rozważyć, — później. — Nie mam przecież bezwzględnej pewności, że on, on jeden, napewno nikt inny.
Toć biegłem, bo po dzwonku, bo późno. Zmęczony, radosny i w strachu. Mogło mi się zdawać.
Dwóch ich stało. Zapewne jeden z nich. Czyjaś twarz mignęła i znikła. Może właśnie ten trzeci? Może jakaś zabłąkana kula? — Trzeba ustalić — potrzebny czas — a nauczyciel chce, żeby już.
Zresztą niech inni powiedzą — może bliżej stali, może widzieli lepiej.
I stoimy długo, chmurnie, nieznośnie. I pytam się, w jakim najrzadszym przypadku zdarzyć się tak może dorosłym. Jeden tylko znajduję.
Oto podczas pochodu, w którym biorę udział, rozległ się nagle strzał. Otacza nas policja: kto strzelił? Ale tu, będąc niewinnym, wiem, że będzie śledztwo, że wszystkie za i przeciw będą solidnie zważone. A nasze sprawy załatwia się tak jakoś, byle zbyć. Dlaczego tak jest? Dlaczego tak często bez winy krzywda nam się dzieje? Dlaczego wolno dziecko niesprawiedliwie ukarać i uważa się to za drobiazg i nie odpowiada się za to przed nikim?
Religja przeszła spokojnie.
Rozmyślałem o Józefie, którego faraon wtrącił