Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz — dwa — trzy — cztery — pięć. — Jedna bez końca — koniec ukruszony: pewnie pisać nie będzie.
Wyjmuję, próbuję: pisze, ale grubo.
— Jedenaście stalówek, jedenaście.
A potem już nic.
Mówią coś nieciekawie o chłopcu, czy wieśniaku.
Ziewam.
— Nie wolno na lekcji ziewać.
Sąsiad pchnął, żebym wstał. Wstaję. Domyśliłem się, że ziewnąłem i że pani do mnie.
— Siedź równo, nie opieraj się.
Siedzę równo, nie opieram się. Ziewam ukradkiem.
— Proszę patrzeć na tablicę.
Patrzę na tablicę i widzę, że śnieg znów za oknem prószy, ale już mnie nie obchodzi nawet.
Siedzę cichutko.
— Powtórz.
Co?
— Stań w kącie. Nie uważasz.
Wlokę się w stronę kąta.
— Prędzej.
Ktoś się roześmiał. Często w klasie ktoś się tak roześmieje, niewiadomo czemu. I bywa, że za nim wszyscy.
Nogi bolą. Nie bolą, ale załamują się. Dziwne. Starczyłoby sił na gonitwę, sanki, łyżwy. A teraz — nie zła wola, nie upór, nie lenistwo, nie psotne szkolne «na złość», ale szczere, uczciwe, rzetelne, bo-