Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścić trzeba, brać rozpęd. A skrzydła, jak nie fruwasz, zwinąłeś, i dobrze.
Gdyby ludzie mieli skrzydła, — ubranie musiałoby być inne. W bluzie byłyby z tyłu otwory i trzymałoby się skrzydła na wierzchu, albo pod marynarką.
Idą sobie dwaj chłopcy — niby nic — rozmawiają. Ci sami, co przed chwilą języki wyciągali, żeby nos polizać, ci sami, co dopiero z tramwajem się ścigali. A teraz mówią o skrzydłach dla ludzkości.
Dorośli myślą, że dzieci tylko dokazywać i pleść trzy po trzy potrafią, a one przepowiadają odległą przyszłość, spierają się o nią i debatują. Dorośli powiedzą, że nigdy ludzie nie będą mieli skrzydeł, a ja byłem dorosły i powiadam, że mogą mieć skrzydła.
Więc mówimy, że przyjemnie byłoby fruwać do szkoły i ze szkoły. Wyfrunę, a jak się zmęczę, przejdę kawałek drogi. Raz skrzydła odpoczywają, raz nogi.
Możnaby się i z okna wychylić i na dachu przysiąść, — do lasu na wycieczkę pofrunąć. Nad miastem lecimy parami, a za miastem każdy w swoją stronę. W lesie możesz iść dokąd chcesz, a zgubiłeś drogę, więc frunąłeś w górę i patrzysz, gdzie miejsce zlotu — i nie możesz zbłądzić.
— Co, Mundek, dobrzeby było?
— Pewnie, że dobrze.
I ludzieby wyćwiczyli wzrok. I mówimy, że ptaki przelotne trafiają do swoich wsi i do swoich gniazd. Ani atlasów, ani kompasów nie mają, a przez morza i góry i rzeki trafiają.