Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w niem, co wokoło. — I tych rozmyślań naszych dorośli nie znają. Najwyżej:
— Co ty tam robisz? Dlaczego się nie bawisz? Dlaczego tak cicho?
No bo dziecko pohałasuje, pobiega, napatrzy się różności, a potem chce w zaciszu samo z sobą porozmawiać. A tylko jedno, jedyne z tysiąca znajdzie pomoc w dorosłym. Albo u przyjaciela.
Bo naprzykład, jaki dziwny jest sen. Śpi sobie Irenka i nic nie wie. Albo się jej coś śni, bo westchnęła. — Pewnie i ona ma w przedszkolu dzieci, które lubi i też może nie chce powiedzieć.
Porównywam Irenkę ze sobą, przypominam sobie przeszłość, kiedy byłem duży, i widzę, żeśmy wszyscy podobni, jednacy. Dziecinny jest człowiek dojrzały, dojrzałe jest dziecko. Myśmy się tylko jeszcze nie porozumieli ze sobą.
A no.
Widziałem drugi raz Marychnę.
Jeszcze jedyny raz była u nas Marychna. Nawet się nie rozebrała. Mówią, że muszą iść, że tylko się przyszły pożegnać.
Raz — pierwszy raz przywitać — i już zaraz pożegnać.
Ja stoję przy swojej doniczce i groch zasiałem, i wyrosło w doniczce. Już nawet ma cztery listki. Tu dwa i tu dwa. Tak przyjemnie zasadzić, jak wyrośnie. Podlewa się. I z wody i z ziemi i z ziarna wyrośnie. I zielone. I malusieńkie. Że nie było nic, a jest.
Ja stoję i mam pocztówkę: że anioł stoi i ma