Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, jutro musimy zrobić sanki, — pomyślałem i zasnąłem.
I ledwo zasnąłem, a tu mnie już budzą, że trzeba wstawać. Spałem kilka godzin, ale mi się zdawało.
Przecieram oczy przy śniadaniu, a jeść mi się nie chce, a ojciec mówi na próbę:
— Możebyś do szkoły nie poszedł?
Myślał, że się ucieszę, że można. Bo potem mówi:
— Zabawa zabawą, a szkoła szkołą.
Uważnie przeglądam teczkę, żeby czego nie zapomnieć, — pióra, albo czego. Bo jak się jest zaspanym, trzeba się pilnować. Ale nie. Idę.
No i idę. A myślę sobie, że jadę do Wilna. Jadę całą noc. Iskry za szybą lecą — ogniste gzygzaki.
I w drodze do szkoły i na lekcjach myślałem o tej podróży. — I na drugiej godzinie spać mi się zachciało i zapomniałem zupełnie, że w klasie i zaczynam nucić, cicho — ale śpiewam pod nosem.
A pani:
— Kto śpiewa?
Ja i wtedy nawet nie oprzytomniałem, tylko się oglądam, kto śpiewa. A Borowski mówi na mnie. Pani się pyta:
— Ty śpiewałeś?
— Nie.
Bo naprawdę nie zauważyłem. I zupełnie znów zapomniałem i drugi raz zaczynam. Chyba jeszcze głośniej — I pani się rozgniewała. A Borowski:
— Może teraz powiesz, że nie ty?
Mówię: