Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja.
Teraz dopiero widzę, że naprawdę i wtedy i teraz.
Pani zdziwiona spojrzała:
— Nie wiedziałam, że umiesz na złość robić i umiesz kłamać.
Czy pani nie zauważyła, że sam przecie mam minę ździwioną, że jestem zmartwiony? Przecież panią lubię, i ona jest dobra dla mnie. Poco miałbym robić jej przykrość? — Zwiesiłem głowę, zaczerwieniłem się i już. — Będę się tłumaczył, pani i tak nie uwierzy. — Teraz już wiem, że można nagle krzyknąć albo gwizdnąć, jak we śnie. Więc zaraz mówią:
— Na złość. Niesforny.
Obrzydliwy wyraz: «niesforny». Gorzej, niż łobuz, niż wszystko. Taki ubliżający jakiś. Niby — sfora psów. — Nie lubię także wyrazu: «karność». — Naprzykład na gimnastyce:
— Karność — dyscyplina.
Zaraz czuję, jakby miał karać, pasem bić, rzemieniem.
— Niesforny malec.
«Malec» — też paskudny wyraz. I obrzydliwe: «dzieciarnia». Zaraz się przypomina — psiarnia.
Są niedelikatne wyrazy, których się w szkole nie powinno mówić. — Często można człowieka nie lubić za jaki wyraz niemiły, który często powtarza.
A pani kazała mi iść najprzód do kąta, a potem zaraz do tablicy. Kazała rozwiązać zadanie. Zupełnie łatwe. Odrazu wiedziałem odpowiedź. — Po cichu obliczyłem i mówię: