Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby można coś zmienić (ale nie wiem co), toby nasze dziecinne życie naprawdę było miłe. Mało nam dzieciom potrzeba do szczęścia, a i tej troszki nie mamy. Niby dbają o nas dorośli, a źle nam jest na świecie.
Idę i przyjemnie mi małą za rękę prowadzić. Więcej uważam, jak iść, wybieram lepszą drogę. I czuję się starszy, silniejszy. I rączka taka mała i głaciuteńka, jakby atłasowa. I paluszki małe. I aż dziw, że raz to same małe dziecko lubisz, a raz nienawidzisz.
Jeden cukierek zjadła, a drugi mnie kazała. Nie chciałem, ale zjadłem, a ona patrzy i śmieje się, że poczęstowała.
Przyjemnie czasem coś dać ze swego, a nie zawsze tylko brać i brać od starszych. Nieprzyjemnie, kiedy się dorosłemu chce podarować, a oni nie biorą, albo dadzą coś innego, co więcej warte. Zaraz zapłata. — Poniżony się wtedy człowiek czuje, jak jaki żebrak.
Żeby można było tak świat urządzić, żeby wszystko była wzajemna wymiana przysług. Kiedy byłem smutny, Irena dała mi szkiełko, ja jej kupiłem cukierki, ona dała mi jeden. Cały łańcuszek dobrych przysług.
I wróciliśmy do domu. I wchodzimy. I ciocia była u mamy. I ciocia mówi:
— Ooo, już prowadzą się twoje cielęta.
Dlaczego cielęta, a nie ludzie? Cośmy złego zrobili, że nas ciotka od cieląt przezywa? Tylko krowy rodzą cielęta. Co za taka ordynarna zaczepka?