Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówię:
— Nie, nic.
— A nie kłamiesz?
— Co mam kłamać? Jakbym nie chciał, i o kącie nicbym nie powiedział.
Mama mówi:
— No, pewnie.
I już cicho. Ale tak jakbyśmy dalej rozmawiali. Bo ja w myśli mam prośbę o mojego Łatka, a mama wie, że czegoś nie mówię, że coś tam ukrywam.
My dzieci lubimy gawędzić z dorosłymi. Oni lepiej wiedzą. Ale żeby nie mieli do nas tyle pretensyj. Żeby byli z nami łagodni. Nietylko ciągle burczyć, zrzędzić, fukać, krzyczeć, besztać.
Żeby mama innym razem tak się zapytała:
— A może kłamiesz?
Tobym się zirytował i może tak samobym odpowiedział, temi samemi słowami, ale w tych słowach byłaby już złość.
Dorośli nie chcą zrozumieć, że dziecko na łagodność odpowiada łagodnością, a na gniew zaraz się w niem budzi — jakby odwet, zemsta. Że niby:
— Taki jestem i już inny nie będę.
Przecie każdy, nawet najgorszy z nas, chce się poprawić.
I może złe dzieci najbardziej tem się różnią od złych ludzi dorosłych, że wyście już probowali — probowali — a nic z tego nie wyszło, — więc trudno. A my się borykamy, my się zmagamy ze sobą, staramy się, postanawiamy, a jak nam się znów raz nie