Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uda — wy zaraz — huzia na nas. To okropnie przeszkadza. Im się człowiek więcej wysili — już zdaje się, że dobrze — masz — zaczynaj znów od początku. — Taka złość bierze, taki ból i zniechęcenie. — A wy zamiast pomóc, dodać otuchy — zaraz bij zabij. Dlatego mamy takie feralne dnie, złe tygodnie. Że jak się jedno nie powiedzie, zaraz drugie, trzecie, — wszystko się z rąk wali.
A najgorsze, jeśli się nie uda, a wy podejrzewacie złą wolę. Czasem nie dosłyszy się, albo przesłyszy, zapomni, nie zrozumie, albo źle zrozumie. A wy myślicie, że na złość. Czasem chce się właśnie coś dobrze, jaką niespodziankę, przyjemność wam zrobić, a że nie mamy doświadczenia, więc wyjdzie źle — szkoda jaka, strata. — Sami czujemy przecie, więc poco zaraz robić awantury.
Źle człowiekowi, który mocno czuje.
No i kręcę się po izbie. Doniczki z okna pozdejmowałem i kurz wytarłem. A potem w całym pokoju zacząłem wycierać. — A mama się dziwi. I takeśmy się mamą przeprosili za wczorajsze. — Bo kto wie? Może tam i mojej winy było trochę? — Nie powinno się na obiad spóźniać. Przecież nawet święci grzeszyli.
— Idź, polataj trochę, — mówi mama. — Co będziesz tu siedział?
A ja:
— Pójdę do ochronki po Irenę.
Mama:
— Ano, idź.
Ubrałem się, ale idę. Sam nie wiem, dlaczego.