Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wieeem, wieeem.
Żal mi Mundka, bo i mnie byłoby przykro, gdyby innemu naprzód powiedział. — Ale na dużej pauzie pytam go się:
— No, chcesz iść zobaczyć?
A tu na drugiem piętrze chłopaki papierosy palili, i idzie śledztwo, kto palił, kto na drugie piętro wchodził. (A nie mówi się wchodził, tylko «łaził»).
A nasz woźny mówi:
— Ciągle ich zganiam, a oni się przekradają.
I patrzy na nas. A ja się schowałem za Tomczaka. Boby odrazu poznali, bo się zrobiłem czerwony. Odrazu mi się gorąco zrobiło. A dorośli, jak dziecko o coś pytają, a ono się zająknie i zaczerwieni, zaraz myślą, że kłamie, albo że winien. A my się od samego podejrzenia rumienimy ze wstydu, ze strachu, albo wogóle serce mocno tłucze. — A niektórzy jeszcze mają zwyczaj, że każą w oczy patrzeć. — No, a są tacy, co winien, a prosto w oczy patrzy i łże aż się kurzy. Takim dobrze. Bo najgorzej się dzieje dziecku wrażliwemu. Niewinne, a cierpi. Bo dorośli krzyczą na wszystkich. Zaraz mówią: «wy».
— Wy zawsze. Wy nigdy. Wy wszystkie.
Krzyczą i grożą wszystkim:
— Już ja was znam. Wasze wykręty. Ja już teraz z wami.
I wrażliwy boi się, żyje w ciągłym strachu. Jak zając. Bo zając nawet jak śpi, boi się. A i my też mamy sny niespokojne. I budzimy się w strachu.
Skrzypnie coś w nocy, to się zdaje, że chodzi, albo duch, albo morderca. Albo się coś w oknie po-