Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każe, albo się coś białego rusza. — Nakryjesz się kołdrą na głowę, spocony, oddychać się boisz, tylko myślisz:
— Co będzie, jak mnie dotknie jaka zimna ręka?
Najstraszniejsze bajki się wtedy przypominają, różne wiadomości straszne z gazety.
Bo nietylko w bajkach dzieją się straszności. Bo są przecie ludzie bez nóg, bez nosa, bo człowiek może oślepnąć, zwarjować, bo idzie sobie ktoś po ulicy, nagle się przewróci i zaczyna się rzucać, a z ust mu piana leci; zupełnie szedł, jak wszyscy, i nagle tak się stało. Zbierają się ludzie i radzą, a ciebie odpychają. A ty nie chcesz, a musisz patrzeć: jak skamieniały.
A czarna ospa, galopujące suchoty, a egipskie zapalenie oczu, gangrena, zakażenie krwi. — Nie zwraca się na te strachy uwagi. Bo dorośli umyślnie dużo rzeczy mówią, żeby dzieciaki słuchały i zanadto nie dokazywały. A ty widzisz, że cię samochód nie przejechał, żeś z okna nie wypadł, nogi nie złamali, oka nie wybili. No i przestajesz im wierzyć. Zresztą nie można ciągle być tylko ostrożnym.
Ale niech przyjdzie taka noc, wszystko się odrazu przypomina. A tu wszyscy śpią, a tu ciemno, albo księżyc świeci. Więc się znów boisz, że może zaczniesz we śnie po ścianach i po dachach chodzić.
Dziwne. Raz jest się tak odważny, że w największy bój, albo w nocy na cmentarz, a raz znów byle głupstwo nastraszy. — I trudno powiedzieć, czy się jest odważnym, czy tchórzem.