Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drugą stronę. A on mnie jeszcze tylko pchnął, — i zaraz skręciłem w poprzeczną ulicę.
— Mam czas, — myślę sobie, — obejdę naokoło.
Niechętnie idę do szkoły. Tam zaraz krzyk, — popychają, — każdy coś mówi. Czasem umyślnie idzie się powoli, albo dalszą drogą, żeby odrazu zaczęła się lekcja. Przyjemnie przyjść akurat na dzwonek, bo zaraz pan wchodzi i jest spokój. Żeby mieć zegarek, toby można wyliczyć, a tak to się spóźnić nawet można.
Ale nic. Jeszcze w jedną ulicę skręciłem. Jakby mnie tam ktoś wołał, jakby mnie coś pchało. A bywa, że człowiek coś robi i sam nie wie dlaczego. I wychodzi na złe, albo na dobre. Jak wyjdzie na złe, mówi się, że skusiło. Bo dopiero aż później dziwi się: dlaczego tak zrobiłem?
Więc sam nie wiem, ale więcej okrążam, zupełnie inną drogą. A no, idę, a tu nagle stoi na śniegu piesek.
Taki mały, taki wystraszony. Stoi na trzech łapkach, a czwartą trzyma w powietrzu. I drży — i trzęsie się. — A ulica pusta. Tam gdzieniegdzie tylko ktoś idzie.
Stoję i patrzę na niego i myślę, że go pewnie wygnali, a on nie wie, gdzie iść. Biały, tylko jedno ucho ma czarne i koniec ogonka czarny. I ta łapka mu wisi, i żałośnie patrzy na mnie, żebym się zaopiekował. Aż podniósł ogonek, ale tylko dwa razy jakoś smutnie zakiwał. Tylko w jedną i w drugą stronę, jakby nadzieja w niego wstąpiła. I do mnie. Ale wi-