Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A w domu mama, jak na złość:
— Coś tak długo siedział?
Nic nie odpowiedziałem. Bo mi się nagle zdawało, że mama wszystkiemu winna. Gdybym już z domu nie wyszedł rozdrażniony, możebym w tramwaju nie robił awantury. Tyle razy się ustępuje, byłby jeszcze raz. A przysłowie, jak na kpiny — mówi, że mądry ustępuje głupiemu. Szukaj teraz mądrego.
Żal mi, że dzień tak się ładnie zaczął, a tak marnie skończył.
Już leżę, a zasnąć nie mogę, tylko dalej myślę:
— Już tak widać być musi. W domu niebardzo dobrze, a świat jeszcze gorszy. — Więc takie im się śmieszne zdawało? Więc jak jestem mały, nie wolno mi podejść do milicjanta, tylko mogą spychać z tramwaju, szczypać pod brodę i grozić obiciem.
Czy wreszcie dzieci są ludźmi, czy nie? I już nawet nie wiem, czy się cieszyć, że jestem dzieckiem, czy się cieszyć, że śnieg znów biały, czy smucić się, że jestem słaby.
Aż na pomoc przychodzi marzenie. Bo ile razy zbyt ciężko żyć na świecie, zawsze przychodzi pocieszenie w przyjemnej jakiej myśli. Zacznie się tak:
— Jakby to dobrze było, gdyby...
I już dalej — dalej, jakby naprawdę tak było.
Więc niby, że dalej jestem dzieckiem, ale silny, jak dorosły. Nie, jak Pytlasiński. Siłacz jestem. I jak on mi powiedział w tramwaju, że da po uszach, ja mówię:
— Proszę bardzo.