Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zem z kim chodzić, to już trzeba zawsze. A może byc nieprzyjemnie, i już się trudno odczepić, już się trzeba albo na dobre pokłócić, nawet pobić, żeby znów zostać samemu i z kim innym wracać.
Są tacy, z którymi nikt wracać nie chce, więc się codzień do kogo innego przyczepi. Są tacy, którzy sami wolą wracać do domu, ale tacy się rzadko zdarzają. Są tacy, którzy lubią kupą. A najczęściej wraca się we dwójkę, w trójkę; dwaj są jakby przyjaciele, a trzeciego doprosi się, albo sam podejdzie i patrzymy, co on za jeden. Są zazdrośni, którzy nie lubią, żeby był i trzeci. Tacy są nieprzyjemni: wygląda jakby cię kupił dla siebie.
Przykro, jeśli jeden chce razem, a drugiemu już się znudziło, albo wybrał innego. Musi się wykradać ze szkoły, żeby go tamten nie znalazł. Jeżeli delikatny, zrozumie, już sam odejdzie. Ale inny robi awantury, rozpowie sekrety, nakłamie i z niby przyjaciela zrobi się najgorszym wrogiem.
Niezawsze ten, z kim się idzie ze szkoły, musi być przyjacielem. Bo przyjaciel może mieszkać akurat gdzieindziej, że nawet kawałka iść z nim nie można, — odrazu w przeciwne strony. — Więc co innego przyjaciel, a co innego, z kim się lubi wracać. Ale zawsze przyjaciel jest jakby brat i nawet więcej. Tylko, że brata lepiej się zna, więc się nie można pomylić. A przyjaźni się człowiek słowami, więc zdaje się, że jest taki, jak mówi, a można się pomylić, bo będzie fałszywy. Inaczej w oczy, inaczej za oczy, albo inaczej mówi, a inaczej robi. Jeżeli brat się nie uda, już niema rady: pokłócisz się, a mu-