Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sisz się wkońcu przeprosić. A z niby przyjacielem można się rozłączyć na zawsze.
Gdy wtedy pierwszy raz byłem mały, miałem też różnych przyjaciół. Pierwszy był rok, ale lubiłem go tylko parę miesięcy, potem widzę, że mnie namawia do złego, więc czekałem tylko, żeby sobie odszedł. A on nie. Aż został na drugi rok w tej samej klasie, i tak się od niego zwolniłem.
Drugi też był niebardzo udany, ale z nim łatwo się pokłóciłem. Dałem mu parę prezentów, pożyczyłem pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt groszy i tak jakbym się od niego wykupił.
Potem długo byłem ostrożny. Różni się przysuwali, ale pójdę raz — dwa razy, a potem niby że muszę gdzieś wstąpić, albo że pióra zapomniałem i muszę wrócić do szkoły, albo przed dzwonkiem przygotuję wszystko i w te pędy łapię palto i już mnie niema. — On na drugi dzień mówi:
— Gdzie się wczoraj podziałeś? Czekałem, szukałem ciebie.
A ja:
— Nie wiem. Sam wracałem do domu.
Aż znalazłem przyjaciela. Prawdziwego. Co to, jak nie przyjdzie do szkoły, smutno. I chcę razem siedzieć. I bez niego nie bawię się na pauzie. A on często przepuszczał — coraz częściej. Nie dokazywaliśmy na ulicy, bo powoli chodził. A inni mówili:
— Że też ci się nie nudzi. Tak się wlecze. Dziamdzia taki. Z dziewczynkami się całuje.
Nie był wcale dziamdzia, tylko chory na serce. Z dziewczynkami się nie całował, tylko miał ku-