Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znów się ukłonił i wyszedł.
Powiedział koledze, jak było.

Obok apteki jest sklep pomocy szkolnych.
Wchodzi Kajtuś.
Rozgląda się.
— Proszę o ciastko z kremem.
— Czego?
— Ciastko czekoladowe z kremem.
— A ty ślepy jesteś? — Nie widzisz?
— Owszem, widzę.
Stoi i dziwi się, czego od niego chcą.
— Chodzisz do szkoły?
— Chodzę.
— Nie wiesz, gdzie się ciastka kupuje?
— Jeszcze nas nie uczyli.
Wzrusza ramionami.
Niby nie wie, co robić.
Rozgniewał się pan.
— Na co czekasz?
— Już nic.
I wychodzi.
— No co? — pyta się kolega.
— Obraził się. — Złośnik jakiś.
— On taki zawsze, — mówi kolega. — Znam ten sklep. Nigdy tu nie kupuję.
— To trzeba było powiedzieć.
— Myślałem, że ci się uda.
— No i udało się. Przecież mnie nie zabił.
Idą dalej.