Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w czarnem stworzeniu dopatrzeć się brata; trudno wierzyć, że biały człowiek, jak uczy historja, równie dziki był dawno kiedyś, przed laty.
Niesie wicher Kajtusia do prastarej ziemi Chińczyków. — Przypomina się, — co pan mówił w szkole.
Ten dziwny lud drukował książki, wyrabiał szkło i piękne jedwabne tkaniny, gdy człowiek Europy nic jeszcze nie umiał.
Dlaczego dali się prześcignąć? Dlaczego popadli w niewolę? — Czemu tyle kalek i żebraków? — Czy nie mają lekarzy? — Dlaczego im nie pomogą rodacy?
— Nie powinna, nie da się Polska prześcignąć. — Trzeba się uczyć i książki czytać, trzeba pracować i pomagać innym. Nawet Chińczykom i murzynom.
Idzie Kajtuś ulicą chińskiego miasta, rozmyśla.
— Złym uczniem byłem. Niestarannie pisałem. Brudne miałem zeszyty. Tyle czasu marnowałem. Z kolegami nie żyłem w zgodzie, kłóciłem się i biłem. — Złym byłem Polakiem.

— Chcę zgłębić dno morza!
Rzekł.
Przybrany w klosz nurka, ma Kajtuś ciężary na nogach, pogrąża się w odmęty morskie.
Poprzez zieloną wody zasłonę widzi nowy świat, ukryty przed wzrokiem ludzkim.