Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A on przykucnął za beczką i czeka cicho.
Myśli babcia: pewnie już na podwórku. I zamknęła piwnicę na kłódkę.
Został Kajtuś w ciemnym korytarzu. Ale się nie boi. Myśli, czy aby uradzi ciężką sztabę złota.
Szuka w beczce: pusta.
Namacał pierwsze drzwi i mówi:
— Otwórz się, Sezamie.
Nic.
Namacał drugie drzwi:
— Otwórz się, Sezamie.
Znów nic.
Idzie, wraca. — Ciemno.
Kręci się, szuka. — Już nawet nie wie, gdzie jest. — Sam jeden tak błądzi. — Ciemno, cicho.
— Sezamie, otwórz się.
Ale zaczął płakać. Przestraszył się dopiero.
Bo może duchy, albo szczury?
Mały był. Do szkoły jeszcze nie chodził.
Krzyczy, wali ręką w ścianę.
Myśli, że już się nie wydostanie.
— Mamo, babciu!..
I naprawdę mógł długo siedzieć, bo babcia go nie szukała. — Bo czy to pierwszy raz Kajtuś — na ulicę albo gdzie do sąsiadów?
Już mu głosu zabrakło.
— Babciu, tatu, mamo!
A na schodach ludzie nie słyszą, bo stukają butami. — I Kajtuś stoi nie przy drzwiach, a na końcu gdzieś koło beczki.