Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A Kajtusiowi ręce drżą. Chłopcy się śmieją. — Zapałki sypią się na ziemię.
Kajtuś zbiera zapałki, a z oczu płyną łzy.
— No dosyć, kaleko. — Na oczy mi się nie pokazuj, dopóki cię nie wytresują.
Zaczęli Kajtusia tresować. Dali zielony fraczek ze złotemi guzikami. — Zaczęła się służba.
Probują, czy Kajtuś posłuszny, czy pracowity, czy nie ma długiego języka, czy nie będzie donosił.
— Te, karawaniarz, zastąp w kuchni, bo mnie głowa boli.
— Te, idź do czytelni gazet, a ja będę w klubie.
— Dobrze, — zgadza się Kajtuś.
W kajucie klubowej pasażerowie w karty grają; tam o napiwek łatwiej i weselej i można znaleźć pieniądz na podłodze — i nawet bardzo ostrożnie przy podawaniu, trącić palcem ze stołu na podłogę papierek.
Nie wolno powiedzieć, że go prosili o zmianę.
— Dlaczego ty jesteś w czytelni?
— Omyliłem się. Nie dosłyszałem rozkazu.
— Dyżur karny, całą noc przy ustępie.

Dobry kolega! — Dziwny jakiś: smutny, na wszystko sie zgadza. Ani zażartuje, ani się pośmieje. Nie wiedzą chłopcy, jaki Kajtuś dawniej był wesoły: aż nawet zanadto!
Jak oni zwąchają odrazu, gdy Kajtuś dostanie napiwek. Zaraz: