Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znów przychodzą na skargę.
— Szybę stłukł. Kamień rzucił.
— Widziałam, jak uciekał. W psa rzucił.
— Nie w psa, a w kota. Nie kamień, a kawałek cegły. — Zupełnie inny chłopak wybił szybę kamieniem. — Tylko uciekali razem.
Wie kto, ale nie powie.
— Dlaczego ta pani dobrze nie widzi?
A jeszcze przychodzi na skargę i każe płacić za szybę?
Bo wygląda tak, że już nikt nic złego, tylko wszystko Kajtuś.
Są przecież gorsi od niego.

Mówią:
— Jeżeli sam nie zrobił, to jeden z jego koleżków.
Więc co? — Za wszystkich ma odpowiadać, czy tylko za siebie?

Był mały,
Do szkoły jeszcze nie chodził.
Poszedł kąpać się w rzece.
Ubranie zostawił na piasku.
A no, pływa, — potem wychodzi z wody. — I widzi zdaleka, jak uciekają łobuzy.
Wszystko zabrali: spodnie, buty, czapkę, nawet koszulę.
Pan się zlitował, owinął w swoją marynarkę i zaniósł Kajtusia do domu.
I była awantura, że no.