Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Możesz być tak długo, jak zechcesz. Ale pod jednym warunkiem.
Antoś patrzy smutnym wzrokiem i czeka.
— Kiedy Andrzej czyścił twoje ubranie, wypadło z kieszeni to, co tu widzisz. — Powiedz, co to znaczy? — Bez walizki, bez palta jedziesz sam daleko. Przytem masz tak znaczną sumę, jaką dorośli nie zwykli powierzać dzieciom, a mając ją, sami bardzo ostrożnie ukrywają. — Nie podejrzewam cię, Antosiu, ale muszę wiedzieć. Nie cofam swego zaproszenia, ale sam rozumiesz...
Milczenie.
— Odpowiem tak, jak mówiła babcia: jestem niespokojnym, bardzo niespokojnym, ale uczciwym chłopcem. Lubię was, bo wam dobrze z oczu patrzy. — Przerwałem daleką podróż. — Dziś, zaraz, a jeśli pani pozwoli, jutro wyruszę dalej. — Wyrządzono mi wielką krzywdę. — Gdyby nie wy, opuściłbym Polskę, mając do niej żal. — Wyście mnie pogodziły z ojczyzną. — Jestem wam wdzięczny. — Więcej powiedzieć nie mogę.
Cisza.
Przed ganek zajechała bryczka.
— Więc dobrze. — Zostań do jutra. — Ale pozwól, że zanim wyjedziesz, jeszcze raz zagadnę cię o twą tajemnicę. — Pamiętaj, że cokolwiek mi powiesz czy zataisz, pozostanę życzliwą. — I pamiętaj, że w potrzebie będziesz mógł znów do nas zawitać. Nie jesteśmy bogaci, ale