Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W szkole nie rozmawiają ani o markach pocztowych, ani o kliszach, ani o nowym programie w cyrku i meczach, tylko o wczorajszych zdarzeniach.
Ten widział most, ten psa wściekłego, tamten był w Łazienkach. Jedni mówią prawdę, drudzy kłamią, chwalą się.
Uczniów mniej, niż zawsze, bo rodzice bali się, nie pozwolili wyjść z domu.
I Kajtusia chciała mama zatrzymać, ale ojciec mówi:
— Nasza rzecz, posłać do szkoły; a tam już powiedzą, co dalej. Najgorzej, jak każdy zacznie rządzić swoim rozumem. Wiem ze służby wojskowej: wszędzie powinna być karność i komenda.
Weszła pani. Chłopcy pytają się, ile będzie lekcyj: czy wcześniej puszczą do domu.
Pani mówi:
— Będzie tak, jak zawsze. Jeżeli trzeba coś zmienić, przyjdzie papier od inspektora. Tam wiedzą lepiej, co robić.
Ledwo pani to powiedziała, zajeżdża przed szkołę samochód. — Wyszli dwaj panowie. A po chwili wchodzi woźny do klasy i szepce coś pani do ucha.
— Antoś, do kancelarji, do pana kierownika.
— A co ja złego zrobiłem?
— Ależ nic — jakaś prywatna sprawa.
Kajtuś idzie śmiało. Woźny otwiera drzwi,