Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już zaraz w butelkach i słojach aptecznych rozlega się śpiew kanarków. — Gdzie było lekarstwo na kaszel, chodzą niezgrabne żółwie; gdzie maść na rany i odciski, tam kolibry. A w zamkniętej na klucz szafce z truciznami, siedzi małpka i miny stroi.
Naprzeciwko apteki jest stara firma, skład przedmiotów żelaznych. W oknach były noże, widelce, narzędzia stolarskie, ogrodnicze, lodownie, kosy, wagi, maszyny do pisania, brzytwy do golenia. — Ten skład zamienił Kajtuś na cukiernię. A w oknach umieścił napisy:
— Reklama. — Każdy uczeń dostaje jedno ciastko za darmo.
Już wali do sklepu łobuzerja:
— Proszę o ciastko tortowe. Mnie z kremem. Mnie z konfiturami.
Subjekci nie wiedzą, co robić. Pytają się, a właściciel mówi:
— Tymczasem trzeba sprzedawać.
— Kiedy w oknach stoi, że darmo.
— A no trudno: trzeba dawać, jeżeli napisane. — Musi się przecież wyjaśnić, co to wszystko znaczy.
Kapelusz na oczy ze wstydu nasunął, kołnierz palta postawił, — idzie zobaczyć, co się z innymi dzieje.
Przed bankiem stoi tłum ludzi.
— Oddajcie pieniądze. Nie damy się oszukać. Nie robić żartów.
Dyrektor banku prosi i tłumaczy: