Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać, że nie wie, ale dzieci tem złośliwiej będą wiedziały.

12. Powiadasz: zgadzam się na kompromisy, akceptuję ten materjał dzieci, jaki przynosi mi życie, uchylam czoła przed koniecznemi warunkami pracy, aczkolwiek są bardzo trudne. — Ale żądam swobody w drobiazgach, pomocy i ułatwienia w samej technice pracy.
Naiwny, nic żądać nie możesz.
Zwierzchnik zrobi ci zarzut, że na podłodze ponarzucane papierki, że mały roztrzepaniec nabił sobie guza, że fartuszki nie są dość czyste, a łóżka dość równo zasłane.
Chcesz usunąć dziecko, uznałeś to za konieczne dla dobra pozostałych. Proszą, aby go nie wydalać: może się poprawi?
Zimno jest w salach, a większość twych anemicznych dzieci ma odmrożone palce. Węgle, ciepło — są drogie, ale chłód je warzy fizycznie i duchowo. — Nie, dzieci trzeba hartować.
Dziwisz się, że z dwóch jajek wypada niepełna łyżka jajecznicy. Słyszysz opryskliwą odpowiedź, że to rzecz nie twoja.
Kolega napewno wiedział, gdzie jest klucz od szafy, może sam schował, umyślnie pozwolił szukać. — Gdy wychodzi wieczorem, zostawia sypialnię bez opieki, nie pozwala się wtrącać do swojej sali, do swoich dzieci.