Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

35. Byłem świadkiem rozpaczliwych wysiłków, czynionych przez grupę osób, by zapoczątkować w Warszawie kluby dziecięce. Czytałem książeczkę ze sprawozdaniem o czynionych w tej mierze próbach w Moskwie. Ten sam błąd wytwarzał te same trudności. Gdy dzieci szkolne zażądały usunięcia łobuzów, kierowniczka powiada z wyrzutem:
— Mój synek bawi się z nimi, a wy nie chcecie: to brzydko.
Jej synek mógł się bawić: bo jego nie obiją, gdy będzie wieczorem wracał z pracy do domu, nie krzyknie mu nikt: „te, co za facetkę prowadzisz“, gdy będzie z kuzynką szedł do kościoła w niedzielę; nie zaczepią go: „te, pożycz mi dyskę na papierosy“.
Jeśli jej synek będzie szedł z mamą i ciocią na spacer i do synka podejdzie mały obdartus, a ciocia z przerażeniem zapyta:
— Skąd znów twój Antoś ma takie znajomości?
Mama tonem wyższości odpowie:
— To jego kolega z setlementu.
I bawić ją będzie bogobojne zacofanie starej cioci.
Ale matka robotnica słusznie obawiać się będzie i ostrzegać przed podobnem koleżeństwem.
Jeśli dojrzały robotnik ma prawo nie chcieć przyjaźnić się z pijakiem i rzezimieszkiem, bo to