Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

której czuł pogardę, zwierzył się, wzruszył, obiecał poprawę.
Na podobne rozmowy nie wolno się powoływać, nie należy żądać spełnienia przyrzeczeń. Gdy w kilka dni później wyrznął w łeb miską chłopca, który potrącił go przy jedzeniu, przypomniałem nietaktownie, w ostrej formie, o danej mi obietnicy, — odpowiedział nienawistnem spojrzeniem. W parę dni później wykradł ubranie, przebrał się w lesie, poszedł na dworzec.
Pragnąłbym na jedno zwrócić uwagę młodych pracowników, którzy nie znają dzieci sfer ubogich; wśród dzieci tych są wychowane najstaranniej i najbardziej zaniedbane. Te dwie kategorje dzieci nie tylko się unikają wzajemnie, nie lubią, lekceważą. Ale dzieci rodzin boją się sąsiadujących z niemi dzieci ulicy. Nierozważny społecznik nie widzi olbrzymiej różnicy między moralnym i niemoralnym chłopcem, bo obaj są biedni, mieszkają na przedmieściu w ubogiej dzielnicy, należą do jednej „sfery“. Właśnie dlatego pierwszy obawia się drugiego, dlatego jest dlań niebezpieczny. Nikt nie ma prawa zmuszać ich do koleżeństwa.
— Poczekaj, wrócimy do Warszawy, to ja ci odpłacę, — słyszy się często groźbę w ostatnim tygodniu kolonijnego sezonu ze strony narzuconych niefortunnych kolegów.