Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dy przez chłopców, którzy wyciągali cegły z filarów, że moja grupa najwięcej zużywa przy myciu wody, którą trzeba pompować do zbiornika.
Aż przyszło i to najgorsze, piątego czy szóstego wieczora.

13. Gdy chłopcy leżeli w łóżkach, w napół ciemnej sypialni, rozpoczęła się kocia muzyka.
Ktoś gwizdnął ostro, ktoś zapiał, inny zaszczekał, zaryczał, znów gwizdnął ktoś, z pauzami, w różnych kątach sali.
Zrozumiałem.
Zapewne miałem już stronników wśród dzieci. Przemawiałem, tłomaczyłem, prosiłem, widziałem i zrozumienie i życzliwość. Nie umiałem jednak ani wyszukać, ani tem mniej zorganizować dobrych sił mej grupy. Więc ambitni i fałszywi, których nadzieje zawiodłem a chęć pomocy lekceważąco odrzuciłem, szybko się porozumieli; korzystając z braku doświadczenia a oceniwszy słabość, rzucili wyzwanie.
Chodziłem między łóżkami wolnym krokiem; chłopcy leżeli przykładnie z zamkniętemi oczami, niektórzy przykryci kołdrą na głowę, i znęcali się, wyzywali, hazardowali.
Mieliśmy w gimnazjum nauczyciela, którego jedyną winą było, że pobłażliwy, nie umiał panować nad klasą. Z przerażeniem wspominam orgje złośliwych wybryków, któremi go ścigaliśmy.