Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kałamarza tak się skaleczył, że mu palec wisiał na skórze, ale potem przyrósł, tylko jest znak teraz.
Wszyscy ciekawie oglądają znak na palcu Wojdaka i każą mu kiwać palcem, czy się rusza.
— Kiwnij jeszcze raz, — proszą, — ja jeszcze nie widziałem.
Ale Wojdak kiwa tylko starszym chłopcom, bo dla malców się nie opłaci, bo i tak się na tem nie znają.
Gadu, gadu, — a Ciamary nie widać i nie widać.
— Pewnie go wilki zjedzą.
— Eee, wilków to w lesie niema. Ale jeden chłopak z grupy C, trzy sarny widział, i nie uciekły.
— A jakże: sarna od małego dziecka ucieknie.
— A dzik to się rzuca na człowieka.
— Mój brat, jak szedł, to mu wiewiórka koło nogów przeleciała i poszła, — powiada mały Stefek, który lubi się wtrącać do rozmowy starszych.
— Ważna rzecz: mnie sto wiewiórek koło nogów przeleciało.
— Dopełniacz liczby mnogiej od noga jest nóg, a nie nogów, — prostuje gramatyczny Łazarkiewicz, który ma we krwi, że musi poprawiać, bo czystość języka jest cnotą narodu...
Co będzie, jeśli się Ciamara nie znajdzie?...
Tymczasem rozeszła się pogłoska, że Ciamara nie sam z siebie zginął, tylko go Kowalski z grupy B. oczarował. (Kowalskich jest aż trzech na kolonii).
Było to tak:
Gdy pan wydawał w lesie podwieczorek, Ciamara nie przyszedł, tylko para wzięła dla Ciamary jajka i chleb i poszła