Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy chce teraz objąć grube drzewo, a ostrożniejsi przestrzegają, żeby mrówek, które chodzą po drzewie, nie udusić, żeby mrowiska nie uszkodzić.
Trąbka. Do domu na kolacyę.
— Ju-u-uż?
Sporo czasu upłynie — zanim trzysta dzieci się zbierze.
— Oj, gdzie ja byłem, tak daleko.
— Patrzcie go, tak daleko był i kurków nazbierał, a ja byłem bliziutko i dwa prawdziwe znalazłem.
— A jeden chłopak znalazł takiego prawdziwca, jak czapka.
— A nasz pan znalazł cztery prawdziwce i dwa maślaki.
— A ja znalazłem scyzoryk — mówi Tomaszewski.
I ci wszyscy, którzy zgubili scyzoryki, oglądają, czy to nie ich czasem.
— Czasem to może twój, ale nie zawsze — mówi Tomaszewski.
Przychodzą spóźnieni.
— Uch, gdzie ja byłem. Trąbkę tak było słychać, że ledwo-ledwo, jakby bąk bzykał.
— A ja zbierałem za szosą.
— A nas chłopcy ze wsi gonili. Górski się przewrócił i wszystkie grzyby mu się wysypali.
— Grzyb jest rzeczownikiem nieżyjącym — mruczy chmurnie Prawe Serce.
Układny Czesio Gryczyński zbiera grzyby dla pani gospodyni, mały Frankowski niesie w czapce pełno mucharów.
— Rzuć głupi, bo krost na głowie podostajesz.
A Ciamara oznajmia z powagą:
— Ja cały czas byłem przy panach.