Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy ja mam także wstać? Bo jabym jeszcze trochę pospał.
Zbiegło się pół sali, by obejrzeć chłopca, któryby jeszcze trochę pospał, — już wiedzą, jak się nazywa, — już Boćkiem go przezwali — już Achcyk, przyszły woźny kolonijnego sądu, wyraża przypuszczenie:
— On bocian, to pewnie się żabów najadł i taki teraz ciężki.
A Łazarkiewicz poprawia poważnie:
— Nie mówi się: żabów, tylko żab.
Kiedy pół sali skupiło się koło Boćka, drugie pół sali słucha ciekawego opowiadania Olka Ligaszewskiego. Obok Olka śpi Wiktor. Budzi się w nocy Olek, patrzy, a tu niema kołdry — i zląkł się; myślał zapewne, że kołdra wyfrunęła przez okno, jak chustka do nosa z pociągu. Zaczyna budzić Wiktora; Wiktor patrzy, a jego kołdra leży po drugiej stronie łóżka. Kołdra spaść musiała, a on był zaspany, ściągnął kołdrę z Olka i sam się w nią owinął.
— A ja, proszę pana, spadłem w nocy z łóżka.
— A mnie, proszę pana, komar ugryzł.
— To musiał być wściekły komar, proszę pana, bo mu taki duży bąbel wyskoczył.
Biegną do umywalni, gdzie są dobre i złe krany, w złe krany dmuchają, żeby więcej wody leciało.
— A moje uszy czyste, proszę pana?
— A moje czyste? Eee, pan jemu długo uszy oglądał, a mnie tylko tak po łebku.
— Och, jak mi mokro w uszach, — wzdycha ktoś, otrząsając się srodze.
Teraz każdy staje po prawej stronie łóżka, dozorca rozdaje bieliznę, potem spodnie z szarego płótna, wreszcie szelki i bluzy.