Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mykają. A potem już poszło: i śmieciarz, i ulicznik i wszystko. Niech pani sprawdzi, czy ja napadam, czy ja się bronię, a potem niech pani sądzi.
Kłamstwo jest to całe koleżeństwo, koledzy oni są do psich figlów, albo do złego, ale nie żeby pomóc drugiemu. Kto ma całe buty, ten się pyszni, kto ma dwa pióra, ten nie pożyczy drugiemu. Nie mówię, żeby tacy wszyscy byli. Jak mnie pani kazała iść do domu, to tylko jeden się znalazł, który miał dla mnie dobre słowo, i to taki, co ja o nim nie myślałem i nie widziałem nawet. I on mi przyznał rację. I pani też go mało zna, bo jest cichy i w oczy nie lezie. Pani też jest dla niego niesprawiedliwa, bo jak on nie umie, to nie umie i nie potrafi zatrajlować, ani ściągnąć. Dlaczego ma tak być, żeby zawsze rej wodzili tacy, co mają gębę od ucha do ucha, a cichy i sprawiedliwy tylko musi chować się, żeby mu nie dokuczali?
Na ostatku jeszcze tylko jedno powiem, jak było z tem śniadaniem. Teraz już mi wszystko jedno, czy mi pani pozwoli wrócić do szkoły, czy nie, więc nie potrzebuję nic ukrywać. Pani mi uwierzyła, że ja tego śniadania nie wziąłem, i jestem pani za to bardzo wdzięczny, i dlatego się przyznaję. Więc to tak było. Wuj powie-