Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolebie, muszę baczyć, by nie umarł. — Jeśli jest to biały płatek śnieżny, chłód mu potrzebny, by nie stopniał; jeśli roślinka wątła, światła i ciepła dać należy; jeśli dźwięk dzwonka srebrzystego, przestrzeń mu potrzebna, by nie zamilkł, granice owej przestrzeni, by nie uleciał, aby nie powrócić więcej.
Pragnąłbym wiedzieć, czem jest, co się w duszy mojej poczęło, — i boję się, by wiedząc, nie spłoszyć, i obawiam, by nie rozpłynęło się, nim ujrzę.
Rośnij maleństwo, choć mi nie przyniesiesz szczęścia; aleś mi tak blizkie i drogie, i wiele przecierpiałem, zanim szepnęłoś, że jesteś. — Jam ciebie szukał, a ty czemu tak późno, tajemnico maleńka, ukochana, poranna? — Życie bez ciebie było mi jednym akordem, wiecznie jednym i nudnym; a drzewa mi były szare, myśli, ludzie, kwiaty, życie, — wszystko szare.
Ty mi szczęścia nie dasz, ale cię kocham i tęsknię.
Powiedz mi proszę, czem jesteś? — Albo nie: nic nie mów i rośnij duże i silne, moje ty wdzięczne,.. A ja nazywać cię będę w duszy: „ono“ — i „moje“...