Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wziął ją lekko za ramię, — krzyknęła z bólu, odsunął ją z drogi — potoczyła się i głową o kant łóżka wycięła.
Chłopiec skoczył do ojca:
— Co ojciec od mamy chce, coo?
Wziął go łagodnie pod brodę:
— Ty także za matką? A no dobrze, dobrze.
I wyszedł.
Kobieta zerwała się z ziemi, podbiegła do córki i wycięła ją trzy razy z całej siły w twarz.
— Dziś już lekcji nie będziemy mieli, chłopcy, — powiedziałem.
I wyszedłem za panem Franciszkiem.

∗             ∗

Ani mi wesoło, ani smutno, — jeno bardzo poważnie.
Kiełkuje w mej duszy coś nowego, co mnie z niewiadomem mocno splata, co dopiero żyć poczyna, a będzie silne; dopiero lekko drgnęło, a przeniknie, ogarnie, wchłonie i wolę mi pozostawi.
Czy to blask, czy dźwięk, czy woń, czy barwa? Nie wiem, czy bierze mnie ono w opiekę, czy ode mnie wymaga pomocy i opieki, by rosnąć i krzepnąć. I pełen jestem niepokoju.
Jeśli to iskra mała, która się żarzy, należy ją podsycać, by nie zgasła, a łagodnie, aby nie zagłuszyć. — Jeśli płomyk niepewny się