Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję pani za pięćdziesiąt rubli — syknąłem.
Drgnęła.
— Nie miałam, — odparła.
— Poco pani tu przyszła? To nie wypada. Ja leżę w łóżku...
— Janek, dlaczego ty tak do mnie mówisz?
— Pani ma dziecko. Pani ma męża. Pani mąż ma album z pocztówkami.
— Janek, nie mów tak!
Spojrzałem jej w twarz i...
Ujrzałem w kącikach jej oczu dwie łzy...
I nagle łzy mówić zaczęły...
Pod starym kasztanem w ogrodzie Saskim dzieci bawią się w piłkę. Duża balonowa piłka przeskakuje z rąk do rąk. Oparta o drzewo Adelcia, w białej sukience do kolan, w żółtych bucikach i czarnych ażurowych pończoszkach, — śledzi uważnie bieg piłki. Przez zielone liście drzewa przedziera się słońce — i złoci roześmianą postać dziewczynki.
To było dawno.
Adelcia miała dużą lalkę, serwis porcelanowy, książki z obrazkami, — miała ładne sukienki: białe, różowe, błękitne, — pończoszki w różnych kolorach — i żółte buciki. — Miała twarzyczkę wesołą i jasną.
Pilnie się uczyła, zadania rozwiązywała bez trudu.
I zdała na pensję; dostała tornister, mundu-