Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wilczkowa zawahała się. Wreszcie otworzyła drzwi.
— Bo to pan Jan jest chory, — powiada.
Adela zatrzymała się niepewna we drzwiach.
— O, tu — proszę pani.
Przysunęła do łóżka wyściełane krzesło.
— Ignac, idź won!
Wzięła z kołyski krzyczącą Mańkę, odsunęła z komina gotującą się w garnku bieliznę, — wypchnęła za drzwi chłopaka i wyszła.
W izbie para gęsta. Szyby zaroszone. Dzień pochmurny. Półmrok.
Zostaliśmy sami.
Adela rozgląda się wokoło z przestrachem, — siada na krześle wyściełanem.
— Janek, co to znaczy?
Przypomniała mi się scena widziana przed paru dniami:
Sześcioletnia może dziewczyna stoi w chustce przed sklepikiem i patrzy łakomie na rozłożone w pudełku przy drzwiach uchylonych — cukierki. Jednolatek chłopak stanął za nią i zasłonił jej rękoma oczy. Wyrwała się przestraszona, obejrzała, pochwyciła go nagle za rękę i powiedziała prędko: „słuchaj, ukradnij cukierek“.
Dlaczego mi się to przypomniało i dlaczego ogarnęła mną wściekłość?
— Janek, co się z tobą dzieje?...