Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić go o kilka kroków, zboczyć, lub cofnąć się i biedz za nim; mogłem zatrzymać się dla obwąchania ściany domu lub latarni; mogłem pędzić za dorożką i szczekać na konie, — oglądać się za przechodzącemi suczkami, lub zaglądać do bram i sklepów, obok których przechodziliśmy.
Od czasu do czasu mój pan szukał mnie oczami, a wówczas nadbiegałem pośpiesznie, okazując mu obłudnie wielkie zadowolenie, aby nie bronił mi owych niewinnych rozrywek; stanowiły one jedyną rozmaitość w nudnej przechadzce po ludnych ulicach miasta, gdzie co krok musiałem zręcznie wymijać przechodniów, by nie być potrąconym lub nadeptanym. Już to ludzie strasznie są nieuważni.
Wprawdzie, ten i ów zwracał na mnie uwagę, cmoknął ustami, obejrzał się za mną, lub pogłaskał. A ja, stosownie do wrażenia, jakie wywierał na mnie przygodny znajomy, przebiegałem obok obojętnie, machnąłem mu w podzięce ogonem, a czasem cichutko warknąłem. Warczałem cicho, by nie słyszał ani on, ani, co najgłówniejsze, mój pan. Bo mój pan był niezmiernie wrażliwy na każdy przejaw złego wychowania mej pudlej osoby.
Zdarzało się jednak i tak, że ktoś z przechodniów silniej mnie zajął i odrazu zyskiwał moją sympatję. Wówczas biegłem za nim kilkanaście kroków, ale wnet powracałem do swego pana, łasząc się i patrząc mu w oczy, by nie wzbu-