Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to pan może tyle płacić za jakichś tam... Więc jak będzie z nami?
— Zostań tu, Antosiu, choć przez zimę.
— Chybabym zwarjował. Teraz najlepsze zarobki. I cyrk jest, i wszystko. Ja chcę koniecznie dziś wrócić do domu.
— To niemożliwe.
— Dlaczego niemożliwe? A no, jak pan chce.
Antek czuł, że gniew w nim wzbiera, ale tłumił to uczucie głęboko. Doznawał rozczarowania i niechęci, że nie udało mu się „ocyganić“ tego pana.
— „Cwana“ sztuka — pomyślał — ale nie poradzi nic ze mną.
— Musisz zostać chociaż kilka dni.
— Nie chcę.
— Dlaczego, Antosiu?
— Bo nie chcę, i już.
— A gdybym cię bardzo prosił.
— Nie zostanę i basta. Mówię, że nie, to nie.
— Będzie ci dobrze u mnie.
— To niech sobie będzie. Pan powiedział, że będę mógł sobie pójść, gdyby mi się nie podobało; taki, co łamie słowo honoru, e! to na nic.
— Ja ciebie proszę tylko.
— A ja nie chcę.
— Więc zostań tydzień choćby. Pomyśl, przecież Mania sama tu będzie; wy się lubicie.
— A co ona mnie obchodzi? Takich jak ona, to sobie sto znajdę. Co Mańka? Głupia i już. Jak sobie