Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chce, to niech zostaje; ja jej nie bronię. I tak przez nią to wszystko.
— Czy chcesz się z nią zobaczyć?
— Wszystko mi jedno.
Zarucki skierował się ku drzwiom, Antek wysadził za nim język i zagrał mu na nosie.
Widziała to z pokoju na górze hrabianka Irena i głęboko westchnęła.
Antek siadł na łóżko i patrzał przez okno.
Możeby i został jeszcze, ale kiedy ten go tak prosi, właśnie na złość nie zostanie. I kto go wie? mogą tak człowieka oplątać, że potem i naprawdę zostanie. Może on i warjat? Jak mu o tych klepkach powiedział, tak strzelił oczami, że aż ciarki przeszły po skórze.
Do pokoju weszła nieśmiało Mańka.
— Ho! ho! to i ciebie na facetkę przeszwabili. I fartuch, i buciki. Dobrze, bądź sobie panią, kiedy chcesz.
Umyślnie drwił z Mańki, żeby nie poznała, że jej ubiór czysty i gładko uczesane włosy zrobiły na nim małe wrażenie.
Uśmiechnięte oczy dziewczynki zamgliły się smutkiem.
— Czego ty chcesz odemnie?
— Nic nie chcę, tylko ci winszuję, że na panią wyszłaś.
— Przecież i ty masz nowe ubranie.