Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


— Wszystko mi jedno.
— Nie, Maniu, mów szczerze do mnie. Czy chcesz zostać sama?
— Tak.
— Więc wyjdę. Pamiętaj, Maniu, my możemy pokochać się tylko w tym razie, jeśli będziemy zawsze mówili, co myślimy, co czujemy. Ja cię już kocham, dziecko moje, a pragnę, byś i ty mnie polubiła. Czy teraz wcale mnie nie lubisz jeszcze?
Mania milczała:
— Powiedz mi, Maniu, cichutko, do ucha.
— Nie — szepnęła Mania — ale może później polubię. Ja teraz nikogo nie mogę lubić... prócz Antka — dodała po chwili.




V.
Ucieczka.

— Panie Antoś, niech pan wstaje, śniadanie przyniosłem.
Antoś otwiera oczy.
Śniadanie mu przynieśli? Mleko? Pii! golnąłby kieliszek wódki na wzmocnienie kości. Ach, jak pysznie wyspał się; to ci było dopiero prawdziwe spanie. Przynieśli mu śniadanie, i ten stary powiedział: „panie Antoś“, a nie „Antek“. Odrazu wyszedł na pana. Ach, gdyby to było tak właśnie, jak jest, ale inaczej. Bo że tu będzie nudno, to i gadania niema. Jakieś osady