Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie o swoje?
— Nie.
— I ja się modliłam dzisiaj, ale o swoje szczęście. Prosiłam pana Jezusa, żeby ten pan, z którym jadę, dał mi bardzo dużo pieniędzy i żebym mogła matce rzucić w twarz jakieś sto albo tysiąc rubli i bić ją, bić, ażby krew płynęła. O, za pieniądze ona pozwoliłaby się bić.
— Maniu, twojej modlitwy pan Jezus nie wysłuchał.
— Dlaczego?
— Bo to była zła modlitwa.
— To są złe i dobre modlitwy?
— Tak.
— A dlaczego to była zła modlitwa?
— Pomyśl sama.
— Pewnie dlatego, że chciałam bić matkę.
— Tak, dziecko.
— O, pani nie zna mojej matki.
Mańka oparła głowę na dłoniach, uniosła się na poduszce i mówiła.
— Pani nie wie, że matka zabiła ojca mojego. Nie znałam ojca, bo umarł, kiedym miała trzy lata. Wcale go nie pamiętam. Ale ona mi to sama mówiła. Mówiła mi: „ty gadzino, ty duszo podła, ja ciebie tak zatłukę, jak twego ojca zatłukłam“. A wie pani, za co matka mnie biła? Bo jak ojciec umarł, to matka wyszła za mąż za innego. I ten był taki sam, jak ona. Bili się ciągle i mnie bili. Potem on gdzieś się podział. Ale było jeszcze gorzej, bo potem matka miała