Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Te trzy pytania Mańka wyrzuciła ze siebie jednym tchem prawie, rzucając je jedno po drugiem.
— Co pani za jedna? — zapytała znów Mania.
— Jestem tą, która pragnie zastąpić ci matkę.
— Ja przecież mam matkę.
— Ale twoja matka jest nieszczęśliwa.
Po długiej chwili milczenia Mańka mocnym, stanowczym głosem rzekła:
— Moja matka nie jest nieszczęśliwa, ale jest podła, i ja jej nienawidzę. Jabym... jabym ją... ją... zamordowała. Ona...
— Nie mów, Maniu, teraz. Staraj się usnąć. Pomówimy o tem jeszcze. Śpij, Maniu.
— Ale pani tu zostanie?
— Zostanę.
— Całą noc?
— Całą.
— Niech się pani położy tu przy mnie.
— Nie, Maniu, mnie tak dobrze.
— Ale pani nie pójdzie, bo ja się boję.
— Zostanę tu przy tobie.
Zamknęła oczy i starała się usnąć, ale myśl, że znów zostanie sama, odganiała sen z jej powiek.
Po długiej chwili ciszy otworzyła znów oczy i spotkała się ze wzrokiem nowej opiekunki. Usta kobiety poruszały się w szepcie.
— Co pani mówi?
— Modlę się.
— O co?
— O twoje szczęście.