Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rucki napisał list do siostry, błagał, by wyszła z tego kamiennego grobu, by nie poddawała się chorobliwym zaklęciom zmarłego. Nic nie pomogło. Odpowiedź była krótka, ale jasna:
„Zostaję wierna pamięci ojca, ty idź swoją drogą. Irena.“
Wyjechali.
I znów ani chłopi, ani sąsiedzi nie mieli tematu do gadaniny. Czerwony mur zarastał winem, i cisza panowała głucha. Tylko, mówiono, w nocy hrabia wychodzi z grobu i pilnuje bramy. Podobno wielu go tam widziało. W poniedziałek rano Grzegorz wyjeżdżał swą bryczką na pocztę, brał od rządzcy rachuki i nic więcej. Straszono dzieci tymi murami, a pastuszkowie omijali łąkę, która dotykała parku.
Młody Zarucki wyjechał znów za granicę, ale nie szukali już teraz miast, lecz obrali sobie siedzibę w uroczej miejscowości nad morzem.
Hrabia po śmierci ojca zmienił się nie do poznania. Pierwsza chwila oszołomienia minęła, nastąpił zwrot. Ta cisza całego dzieciństwa, praca ciągła i życie proste, potem nagły hałas, wir, gorączka życia po grobowej ciszy, moc wrażeń po jednostajności — nie mogły nie wywrzeć wpływu na młodym człowieku, nie mogły nie nadszarpnąć jego nerwów.
Przycichł teraz, szukał spokoju.
I stała się rzecz dziwna, nieprzewidziana: młody Zarucki zakochał się nagle w pięknej żonie węgierskiego magnata.