Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dżek odpowiada niechętnie. Zaczęło się dobrze, można było odrazu przystąpić do rzeczy. A tymczasem ktoś wejdzie i zepsuje.
— No, a jakie książki chcesz kupić?
— Różne. Naprzykład ma pan — Bosko czarnoksiężnika?
— Mam. Ale poco ci ta książka?
— Więc niech pan pokaże.
— Poczekaj no, mój kawalerze. Za dużo chcesz odrazu kupować.
— To przecież dla pana lepiej, — mówi Dżek, już zły nawet.
— Lepiej, albo nie lepiej. Różni są widzisz, kupcy. A ja widzisz, jestem taki, że wolę mniej sprzedać, ale wiedzieć, że wszystko w porządku. Znam ciebie, mój chłopcze, od lat. Wiem, że jesteś porządny. I ojciec twój porządny robotnik. Znam i twoją siostrzyczkę. Jak ona się nazywa?
— Mary.
— Pamiętasz, kupowałeś raz dla niej obrazek. Poczekaj: niechno sobie przypomnę. Jakiegoś aniołka kupiłeś.
— Nie, świętego Mikołaja, — poprawił Dżek.
— Dobrze. Więc wtedy rozmawialiśmy, pamiętasz? I pomyślałem, że to porządny chłopak, który nie kupuje dla siebie cukierka, tylko dla małej siostrzyczki świętego Mikołaja.
Dżek słucha, ale nic nie rozumie.
— No, a teraz powiedz mi. Wiesz, że 96 centów to prawie cały dolar?
— Wiem, mówi Dżek.