Przejdź do zawartości

Strona:Jantek z Bugaja - Blade kwiaty z wiejskiej chaty.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
39
Blade kwiaty z wiejskiej chaty

I stłumionym jękiem swą skruchę objawia,
Że się już poprawi, mocno postanawia.
A kapłan owocem kazania wzruszony,
Łzy otarł chusteczką, gdy schodził z ambony.
Po mszy świętej, lud się wysypał z kościoła,
Na plac przed kościołem, gdzie się wznosi szkoła,
Jedni między sobą tutaj pogwarzyli,
Zanim się do domów swych porozchodzili.
Reszta ku poblizkiej karczmie podążyła,
Której wielką izbę całą napełniła,
Tutaj się nawzajem ze sobą witali:
Jak się macie kumie? zdrowi? i tak dalej.
I kupują tabak, cygara, zapałki,
Inni siedli za stół przy kwarcie gorzałki.
A małe ich grono, prędko się zwiększało,
Żyd donosił wódki, by niebrakowało.
I gładząc swą brodę przy pijących stanie,
Tędy, owędy rzuci do rozmowy zdanie.
Na nieszpory dawno jak już przedzwoniono,
W karczmie przy kieliszku wesoło bawiono.
Ci, którzy najwięcej z pełnego spijali,
Oparci na rękach za stołem drzemali.
Jedni znów śpiewali, drudzy się sprzeczali,
Aże na ostatku za łby się pobrali.
I wszczęła się bitwa na pięści i noże,
W kościele już było wtenczas po nieszporze,
Że to była wiosna, przyjemne wieczory;
Więc proboszcz staruszek, skończywszy nieszpory,
Wyszedł na przechadzkę i właśnie przechodził
Koło karczmy, z której straszny wrzask wychodził,
Bo w karczemnej izbie, wśród piekielnej wrzawy,
Z największą wściekłością, toczył się bój krwawy.