Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Weźże, nie bądź głupia, — począł ją zachęcać, — wszystko trzeba brać, co ludzie dają.
Anielka zastanawiała się przez chwilę, czy pan Bielawski mówi serjo, czy też żartuje, potem jednak odrzuciła na bok trzepaczkę i już cudowny przedmiot w srebrnym papierze spoczywał w jej fartuszku. Anielka chwyciła go, rozwijając z ciekawością ów papier. Ale nim zdążyła swą ciekawość zaspokoić, znowu coś nieoczekiwanego spadło na nią, jak grom z jasnego nieba. Tuż za sobą usłyszała surowe nawoływania pani Bielawskiej, która zgóry irytowała się na swą pomocnicę. Dlaczego taka zagniewana? Czyżby Anielka znowu coś źle robiła?
Schowawszy pośpiesznie czekoladkę do kieszeni, z dywanikami pod pachą, stanęła Anielka przed obliczem posiniałej z pasji majstrowej, którą coraz większy gniew miotał.
— Kto zaprosił piekarza Bączka do nas na niedzielę? — powitała swą pomocnicę srogiem zapytaniem.
Anielce ze strachu dywaniki upadły na podłogę.
— Ja tylko żartowałam, — usiłowała się usprawiedliwić, — już jabym go zatrzymała, żeby nie przyszedł.
Ale pani Bielawska posiniała jeszcze bardziej.
— Anieli chyba jakiejś klepki brak w głowie! — syknęła. — Jesteśmy przecież sąsiadami, już dzisiaj przysłał mi kilo herbatników, a w niedzielę ma jeszcze tort przynieść. Zaproszenie jest zaproszeniem. Nie wolno ludziom zawracać głowy. Ach, mój Boże, co też Aniela najlepszego zrobiła! Że-