Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samo sztywny, jak znienawidzony kołnierzyk, który sam tego dnia nosił na szyi.
— Daj już spokój, mateczko, przecież wszystko w porządku, — zwrócił się do żony, która poprawiała jeszcze poduszki na kanapie i wygładzała obrus na stole.
— Już ktoś idzie po schodach na górę, — wyszeptała Anielka pod drzwiami.
Dzień ten wydał jej się takim dziwnym tajemniczym dniem, w którym drzwi sztywnej bawialni otwarte zostały z klucza i w którym wszyscy domownicy tak świątecznie się ubrali. Jak wyglądają ci goście, na cześć których porobiono takie przygotowania?
— To tylko Bączkowie idą, — uspokoił żonę pan Bielawski.
— Odrazu wiedziałam, że przyjdą pierwsi, — irytowała się pani domu, lecz zaraz po chwili rozległ się tubalny śmiech mistrza piekarskiego, a w odpowiedzi przyjazne powitanie pani Bielawskiej, gdy Anielka wprowadziła gości do bawialni. Zamknąwszy drzwi, Anielka jeszcze przez chwilę stała zdumiona, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ci ludzie, znający się tak dobrze, dzisiaj całkiem inaczej ze sobą rozmawiali. Czy z powodu świątecznego ubrania, które mają na sobie, czy też z powodu wielkiego tortu, który przed chwilą mistrz piekarski podał Anielce?
Zajrzawszy jeszcze do bawialni przez uchylone drzwi, Anielka nagle upuściła tort z przerażenia. Ujrzała mistrza piekarskiego Bączka, wsiadającego ze śmiechem na kanapie przykrytej czyściut-