Przejdź do zawartości

Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lub nie uznała ucznia dojrzałym do uczęszczania na wszechnicę? Dla ignorancji trzech czy czterech z pomiędzy tych panów, potrzeba tedy, ażeby lud, któremu przynoszą, skarby swej wiedzy, nauczył się wprzód ich języka! Wyraz „ignoracja“ brzmi wprawdzie dość dziwnie, jeżeli jest mowa o doktorach filozofii, i to jeszcze o doktorach niemieckich, ale tu jest on zupełnie na swojem miejscu, nazywamy bowiem ignorantem, nieukiem, każdego, który nie umie jakiejś rzeczy potrzebnej i pożytecznej. Panowie doktorowie nie mogą zaś zaprzeczyć, że znajomość języka polskiego jest rzeczą bardzo potrzebną i pożyteczną, jeżeli ktoś mieszka w polskiem mieście i jest profesorem polskiej młodzieży.

(Gazeta Narodowa, Nr. 71. z d. 25. marca r. 1868.)





14.
Primae-Aprilis. — O rozkoszy nienależenia do opozycji ultrademokratycznej. — Sytuacja brukowa. — Ustępstwa dla archeologów pod Wawelem. — Ugoda artystyczna z Krakowianami. — Straszna historja o rysunkach, katastrofach i stratach Tygodnika lwowskiego. — Wiadomości literackie i kaligraficzne.

Kwiecień zawitał do nas wraz ze wszystkiemi swojemi przywarami, objawiającemi się na niebie i na ziemi. Mamy na przemian mróz i ciepło, pochmurne niebo z śniegiem i pogodę słoneczną. Katary, fluksje i grypy są na porządku dziennym. Nie mówię już nic o różnych Primae Aprilis, które nas spotkały, bo do tych przyzwyczailiśmy się od dawna, i to nietylko w dzień pierwszego kwietnia, ale przez 365 dni co roku. Jednakowoż, ażeby się nie zatarła tradycja, która pierwszemu tego miesiąca przypisuje szczególną obfitość w zawody różnego rodzaju, p. minister spraw wewnętrznych postarał się umyślnie dla nas o szczególnie dotkliwe rozczarowanie „na punkcie“ kanclerstwa dla naszego kraju. Jak zrujnowany kochanek nienasyconej swej bogdance, tak zaśpiewał p. Giskra Galicji:

Du hast die schönsten Augen,
Mein Liebchen, was willst du noch mehr?

I w istocie, w chwili, gdy to mówił p. minister, posłowie nasi musieli mieć jeżeli nie piękne, to przynajmniej bardzo wielkie oczy, przy niepospolicie długich twarzach. Strach mię zbiera, gdy pomyślę, ile ci panowie będą musieli zawotować karabinów odtylcowych, cuszlagów, bajtragów i sztatskrumgezeców, nim się im uda z nieszczodrej ręki p. ministra wydobyć tych kilka bagatelek, których nam jeszcze potrzeba do zupełnego szczęścia. Strach mię przejmuje, powiadam, ale pociesza mię to, że nie jestem redaktorem żadnego ultrademokratycznego pisma, któreby aczkolwiek“ należąc do opozycji, aliści“ nie miało nic przeciw temu, by delegacja nasza szła ręka w rękę z teraźniejszym gabinetem, który zdaje się być przejęty duchem prawdziwego liberalizmu, oczywiście nie we