Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

komity koncepista gubernialny chce zostać koncepistą ministerjalnym, ażeby kiedyś mógł być namiestnikiem i ministrem. Szkoda, że w państwach konstytucyjnych, ażeby zastąpić rządzącego dziś ministra, najpewniejszą drogą nie jest popieranie jego projektów i planów. Tam, gdzie konstytucja nie jest bezużytecznym świstkiem papieru, teki ministerjalne rozdawane być muszą ludziom, których podnosi zaufanie ziomków, a zaufania tego nie uzyska, kto na pierwszym wstępie w życie publiczne objawia służalcze instynkta. Czy nie znajdzie się kto, coby napisał i wydał „Podręcznik dla kandydatów na wysokie posady“, by młodzież nasza urzędnicza, pałająca żądzą prędkiego awansu, nauczyła się, że tylko pod absolutnym rządem można wszystko uzyskać serwilizmem? Wprawdzie to imaginacja, byśmy już teraz mieli rząd całkiem konstytucyjny, ale nim n. p. dla p. hr. Marassego nadejdzie pora objęcia teki ministerjalnej, może i konstytucjonalizm przedlitawski ze słowa stanie się ciałem.
Z wypadków miejscowych nie ma nic w tym tygodniu, coby wymagało osobnego podniesienia w niniejszej kronice. Czytelnicy Gazety wiedzą już, jak doskonale strzegą chorych w tutejszym szpitalu głównym, jeżeli chory na tyfus mógł napić się kwasu siarczanego, a potem wyskoczyć przez okno. Doniesiono o tem w kronice codziennej. O innym znowu wypadku pisze „organ demokratyczny“ w te mniej więcej słowa: „Spadła z drugiego piętra dziewczyna, służąca, a strażnicy miejscy zanieśli ją, mając połamane ręce i nogi do szpitalu głównego.“ Co za poświęcenie, a raczej, co za styl jasny i zwięzły!
Już to co do ruchliwości naszych organów publicznego bezpieczeństwa, pozwolę sobie twierdzić, że nie jest ona wielką, jakkolwiek „niemając połamane ręce i nogi.“ Są przedmieścia, jak n. p. Stryjskie, na których od r. 1863, t. j. od czasu uwięzienia ostatniego zaburzyciela spokoju publicznego według §. 66. kod. kar, nie widziano żadnego organu władzy, chyba że jechał omnibusem do kąpieli na Żelaznej wodzie. Miło to żyć w tak bezpolicyjnych czasach, a głównie złodziejom i różnym włóczęgom, których tak pełno po tych przedmieściach, zwłaszcza w nocy, że żaden c. k. patrol policyjny po zgaszeniu lamp nie pojawi się w tych stronach, zapewne przez wzgląd na własne bezpieczeństwo. Pięknie by też to było, żeby nam jeszcze kiedy ukradziono wachmana z dwoma policjantami!
Ma tu wychodzić począwszy od 15. b. m. dwa razy na miesiąc organ pan slawistyczny, pod tytułem Słowianin. Pierwsza to w Galicji publikacja polska, z góry już polecająca się duchem moskiewskim. Słowianin zapowiada, że celem jego jest powstrzymanie rozlewu bratniej krwi słowiańskiej, która musiałaby płynąć, gdyby n. p. Austrja rozpoczęła wojnę z Moskwą. Wątpimy, by oprócz redakcji (do której należy p. K. J. Turowski, jako wydawca, jakoteż pp. Pawlewicz i Rapacki) znalazł się kto czwarty, coby czytał tego Słowianina, stawiającego na pierwszym planie miłość z Moskalami. Łudziliśmy się niestety, ku szkodzie naszej, jakiś czas wiarą w naród moskiewski. Dziś doświadczenie przekonało nas, że nietylko z rządem carskim, ale i z narodem trzeba nam prowadzić walkę o śmierć lub życie. Co się tyczy innych sentymentów słowiańskich, któremi przechwala się Słowianin, musimy wyznać szczerze, że brak nam zmysłu, by je zrozumieć.