dzieci i czeladzi za kwitem[1]. Stąd też Władysław Jeżowski, akademik krakowski, dowcipnie pisze:
Teraz mieszczki na zbytki wszelaki się puszczają,
Przez co i mężów swoich w niwecz obracają,
Każą sobie dodawać na stroje pieniędzy;
Drugi prostak musi dać, w tem zostanie w nędzy.
W miastach wielkich, oprócz żon i panien radzieckich,
Włoskich ludzi dostatnich także i kupieckich,
Ujrzysz strojno w bławacie lada rzemieśniczkę,
Łańcuszno i w sobolach karczmarkę złotniczkę.
Także córki w kosztownych sztach urobionych,
W perukach, po francusku dziwnie ozdobionych.
A co święto i insza musi bydź jej szata,
Co wesele odmiana, jaka wielka strata?
Bo jeżeli obaczą u wielmożnej paniej
Szatę nową robotą: to musi bydź na niej.
Zawicie nową fozą, albo opasanie,
Kapelusz, bindę, czapkę, wnet ją na to stanie.
Że szlachecki stan nie wie, jako się ma stroić,
Wszystko się mieszczkom znidzie na złość szlachcie broić.
Już niejedną sromotnie o to znieważano,
I na ratuszu karać surowo kazano;
Przecie one na to nic jakoby nie dbają,
Choć mężowie od tego wielkie szosy dają.
Koniecznie żeby ostro w tem karane były,
By się niwczem szlachciankom tak nie przeciwiły,
Kiedy się będą stroić według przystojności,
Zatem stan miejski będzie w większej uczciwości[2].
Żali się także na ten zbytek mieszczaństwa i szlachty współczesny ks. Szymon Starowolski: „Począwszy od najmniejszego, wszyscyśmy miernością świetą, prostem używaniem ubiorów i onem staropolskiem życiem wzgardzili. Pierwej ojczysty ubiór, co go z wełny domowej zrobiono, boki nasze okrywał; teraz jedwabiów, aksamitów, złotogłowów[3], tabinów[4] lada u kogo pełno. Pierwej królowie sami w baranich kożuchach i szłykach[5] baranich chadzali, nie tylko szlachta polska i mieszczanie; teraz woźnica nie chce w kożuchu